Od czasu do czasu każdy z nas staje się pacjentem. Gdy powodem, dla którego przypada nam w udziale rola pacjenta jest choroba, odgrywamy ją w pokorze licząc na szybkie rozwiązanie naszych kłopotów zdrowotnych. Co innego pacjenci korzystający z medycyny upiększającej. Zdrowi są jak rydz, więc i podejście do roli inne 😉
Można podzielić ich na grupy. Wszystkich przedstawić się w skrócie nie da, ale najbardziej obrazowe, charakterystyczne i owszem 😉
Pacjent roszczeniowy –
od samego wejścia do gabinetu wiadomo, że szykują się kłopoty albo co najmniej duże wyzwanie 😉 Doskonale wie, jak chce wyglądać, tyle że jego oczekiwania nie pokrywają się z możliwościami medycyny (w odniesieniu do jego budowy anatomicznej przynajmniej). Jego wiedza opiera się na solidnej podstawie programów telewizyjnych lub „zasłyszanych” informacji. (Lekarz odnosi wrażenie, że pacjent też kończył medycynę, tyle że w jakiejś alternatywnej rzeczywistości) 😉 Bywa, że taki pacjent przychodzi do gabinetu ze zdjęciem lub wycinkiem z gazety „ideału” na wzór którego (i to kropka w kropkę) mamy go zrobić…
Co robi lekarz? no cóż… są dwa wyjścia: albo mniej lub bardziej delikatnie wyprosić delikwentkę/delikwenta z gabinetu, albo – co najczęściej się zdarza – tłumaczyć…
Przekonuje więc i tłumaczy, tłumaczy i przekonuje, i tak jeszcze z sześć razy… w końcu wydawać by się mogło, że dochodzi do konsensusu. Lekarz wykonuje zabieg tak, aby pacjent był zadowolony, jednocześnie mając na uwadze jego zdrowe i możliwości anatomiczne. Rozstają się, pacjent wygląda na zadowolonego, lekarz też…
I co dalej? Mija kilka tygodni, pacjent wraca i posądza lekarza o „spartolenie” zabiegu… Dlaczego? Bo koleżanka robiła i wygląda inaczej… bo usta miały być większe… bo w gazecie czytałam, że…
Mówiłam już, że będą kłopoty? 😉
Pacjent niezdecydowany –
oczywistym jest, że rola specjalisty polega na doradzeniu pacjentowi, jaki cykl zabiegowy będzie dla niego odpowiedni. Ale… wszystko ma swoje granice 😉
Przychodzi pacjent, siada na fotelu i mówi: „proszę mi coś zrobić…”
Pierwsza myśl, to „może herbatę”…
Ale prawem pacjenta jest zażądać diagnozy. Specjalista ocenia więc stan skóry, określa plan „najpilniejszych” zabiegów, i słyszy: „Myśli pani, ze naprawdę tego potrzebuję Zmarszczki?! Jakie zmarszczki!! Ja nie mam zmarszczek!!! Chce pani na mnie zarobić!!!” I zaczyna się spokojne tłumaczenie: dlaczego, po co i na co dany zabieg pomaga… Po długim czasie spędzonym na przekonywaniu i tłumaczeniu pacjent opuszcza gabinet. Pierwszy sms do przyjaciółki brzmi prawie na pewno: wiesz na jaką niekompetentną naciągaczkę trafiłam? W dodatku powiedziała, że mam zmarszczki… ZMARSZCZKI… JA!!
Wreszcie… po prostu pacjent 😉 –
poczciwy typ. Słucha ze zrozumieniem. Ma swoje oczekiwania, ale przyjmuje też rozsądne argumenty specjalisty. Chętnie współpracuje. Czy przynosi zdjęcie z efektem, który chce osiągnąć? Tak, ale zdaje sobie sprawę, że jest to jedynie rodzaj kierunkowskazu dla lekarza. Jest rozsądny, ma na uwadze swoje zdrowie. Chce raczej „coś zrobić”, a nie „przerobić”…
Oczywiście, przykłady podane w artykule są fikcyjne i wyłącznie o zabarwieniu humorystycznym. „Złe” przykłady zdarzają się też po drugiej stronie, bo każdy z nas może przytoczyć przykład przynajmniej jednego specjalisty – gbura.
Konkluzja jest jedna: i jedna, i druga strona jest człowiekiem. Postępujmy tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani.
Pacjent powinien zawsze pamiętać, że po drugiej stronie stetoskopu też jest człowiek, a lekarz powinien zawsze mieć na uwadze, że kiedyś role mogą się odwrócić i sam stanie się pacjentem…
A Ty? Jakim typem pacjenta jesteś? 😉
Najlepszą receptą jest bycie dla siebie ludźmi 🙂 Musimy zrozumieć, że każdy może mieć słabszy dzień, ale musimy wyznawać zasadę, aby traktować ludzi tak, jak sami byśmy sobie tego życzyli.